MIEJSKA FARMA.



W wyniku ciekawych okoliczności, w jakich funkcjonujemy od marca, niektórzy posadzili wiosną w donicach na tarasie kartofle zamiast kwiatów. Jakoś tak bardziej niż zwykle żal było by wyrzucić wybijające w pąki bulwy. Bowiem nagle kwestia taka jak łatwa dostępność żywności w mieście stała się nie tak oczywista. Teraz artykuły o miejskich farmach, zakładanych w Stanach Zjednoczonych, na Kubie czy Australii czyta się z żywym zainteresowaniem. Czym jest miejska farma? Trendem, alternatywą czy przyszłością?

MIEJSKA FARMA

Na Kubie miejskie farmy założono, by umożliwić ludziom dostęp do taniej i świeżej żywności. Ze względu na politykę kraju (w pogardzie mającą amerykańskie wymysły) uprawy te prowadzone są tradycyjnymi metodami, bez mechanizacji czy użycia środków chemicznych (także dzięki tej polityce populacji pszczół na wyspie nie grozi wyginięcie). Niski koszt warzyw i owoców wynika z braku kosztów pośrednich (m. in. transportu, najmu lokali). Klienci przychodzą na farmę, nie raz sami zbierają potrzebne im warzywa, po czym uiszczają stosowną opłatę pracującym na farmie rolnikom. Podobna sytuacja ma miejsce w niektórych miastach USA (np. Chicago, Boston, Austin), gdzie po upadku przemysłu i/lub przełomu w mentalności ludzi, całe dzielnice zamieniane są w ogrody użytkowe, w których mieszkańcy na własne potrzeby uprawiają rośliny jadalne.

W Wielkiej Brytanii mieszkańcy Oxfordu zbierają wiosną na pobliskich farmach świeże szparagi, wsadzają je do wiklinowego koszyka i wrzucają pieniądze do blaszanej budki na murku. W duńskich restauracjach na dachach lokalizowane są ogródki z kwaterami do uprawy warzyw i ziół, by czekając przy stoliku móc obserwować kuchcika, który zbiera do naszego dania świeże składniki. W Gdańsku na ulicach ustawiono 27 donic pełnych ziół, by mieszkańcy a nawet okoliczne restauracje korzystały z przypraw do woli. W Berlinie pod Gropiusem ustawiono stoły z kompostową ziemią, w której wysiano sałaty, rokiety, pomidory, bazylię i mnóstwo użytecznych gatunków do dyspozycji przechodniów.

KRAKOWSKIE UŻYTKI

W Krakowie w Lasku Wolskim przy Pawilonie Okocimskim (Centrum Edukacji Ekologicznej) również można zebrać z podniesionych zagonów gałązki tymianku do zupy i zagryźć dębową sałatą. Coraz więcej ogródków gastronomicznych zdobią nie tylko pelargonie, ale także obfity rozmaryn, purpurowe bazylie a nawet koktajlowe  pomidorki. Przy Dolnych Młynów już od lat na ogólnodostępnym warzywniku rosną zioła, ale także cukinie, dynie a nawet miniaturowe bakłażany. Przecież większość użytecznych roślin ma w sobie niesamowity urok. I cieszy je towarzystwo kwiatów (nasturcji, kosmosów, nagietków), zatem ich pojawianie się w przestrzeni miejskiej nie wiąże się wcale a wcale z deficytem dekoracyjności – wręcz przeciwnie. farma

MIEJSKIE ROLNICTWO?

Wiele roślin użytkowych można zatem uprawiać w mieście. Choćby na mikroskalę, na tarasie w donicach. Jednak pielęgnując rośliny użytkowe uświadamiamy sobie, że nie wszystkie „rosną same”, a  podejmowane przez nas próby kończą się nie raz fiaskiem. Fakt ten umożliwia nam – mieszczuchom – zrozumienie i docenienie, jak potrzebni są nam rolnicy –  ich praca, umiejętności i wielopokoleniowe tradycje. Kto wie, czy w najbliższym czasie miejskie ogrodnictwo nie ewoluuje także w miejskie rolnictwo? Szczytem mody będzie ergonomiczna motyka, a po Kazimierzu będą dumnie jeździć lśniące traktory. Uśmiechamy się na samą myśl. Jednak przyznajmy sami, podstawowa wiedza o uprawie żywności może okazać się czasem bardziej niż przydatna…


Corinna Zyska

Scroll to Top